Tuesday, February 16, 2010

2000-2009: subiektywny przegląd piosenek CZĘŚĆ DRUGA


The White Stripes Fell In Love With The Girl (25.02.2002)

Jack White to niewątpliwie postać, która zaistniała w latach dwutysięcznych. W ciągu dziesięciu lat zaszedł daleko. Zaczynał jako jeden z szeregowych działaczy nowej rockowej rewolucji, a w dziesięć lat później jest umieszczany na większości List Gitarzystów Wszechczasów i sobie jammuje z Jimmym Pagem i The Edgem w kinie. Kamieniem milowym w tej drodze jest oczywiście posiadacz riffu na miarę Smoke On The Water – kawałek Seven Nation Army. Ale czy ktoś jeszcze pamięta, jak Jack i Meg White zaistnieli w świadomości ludzi interesujących się muzyką, pojawiając się na antenie MTV2 z bezpretensjonalnym kawałkiem, jakim jest Fell In Love With The Girl? Ja pamiętam. Dzięki Bogu czasami herosem gitary zostaje ktoś, kto gra coś interesującego i prostego zarazem. Co do teledysku, w dzieciństwie byłem wielkim fanem lego.

Andrew W.K. She Is Beautiful (19.02.2002) 
 
Andrew – typek z przedmieścia nie mający bladego pojęcia o higienie osobistej, za to posiadający rozległą wiedzę na temat koktajli służących do walki z kacem – nie da się go nie lubić. Lubiłem ten song za prostotę, a teledysk za to, że on to tam niby wszystko amatorsko nagrywa i wykonuje. W czasach, gdy sam nagrywałem swoje trzyakordowe pomysły na dyktafon (jeśli odpowiednio wysoko ustawisz głośność nagrywania, gitara klasyczna zabrzmi jak z Black Sabbath), mogłem sobie pomyśleć: Andrew W.K. - mój człowiek w Nowym Jorku.

Alien Ant Farm Smooth Criminal (04.12.2001)
Ten song pokazuje, jak niewiele trzeba, by osiągnąć sukces, jeśli się tylko weźmie na warsztat odpowiednią piosenkę i odpowiednio ją zinterpretuje. Chodzi oczywiście o to, żeby oryginał pochodził z jak najodleglejszego gatunku muzycznego. No, ale właśnie – trzeba to wszystko zrobić odpowiednio. Alien Ant Farm zrobili to odpowiednio. I to w czasach, kiedy ludzie sobie jeszcze nie przypomnieli o Michealu Jacksonie, więc zarzut o granie pod publiczkę odpada. Szkoda tylko, że chłopaki długo nie pociągneli z tym sukcesem. Nie oszukujmy się, to była ich jedyna piosenka. Ale za to ogarnijcie backing vocals w wykonaniu basisty w ostatniej części utworu!

Tenacious D Tribute (25.09.2001)

Tego duetu przedstawiać nie trzeba. Oprócz rock and rollowego luzu i świetnego poczucia humoru (bo to chyba oczywiste), mają ci panowie świetny warsztat instrumentalno-wokalny, czego Tribute jest doskonałym świadectwem. Nie, zajebiste umiejętności też są oczywiste przecież! Genialny pomysł, genialne wykonanie, genialna wprawa z jaką ci goście poruszają się po... nie wiem... toposach muzyki rockowej? Mniejsza. W każdym razie – jeden z tych kawałków, której pojawiają się raz na sto lat.

Radiohead Pyramid Song (21.05.2001)
Tak, Radiohead wielką kapelą są. Dlatego jako jedyni się pojawią dwa razy w moim przeglądzie piosenkowym. Są tak utalentowani, że nawet słuchając albumu z odrzutami z sesji nagraniowych do poprzedniego albumu, znajdujemy takie perełki, jak Pyramid Song. Wlekąca się, psychodeliczna, ale nie mroczna partia pianina ilustruje tutaj genialny tekst. Ma on w sobie coś niepokojącego, ale dla mnie zarazem coś kojącego, kiedy Yorke śpiewa there was nothing to fear and nothing to doubt. Tym razem wrzucam wykonanie na żywo, bo teledysku na youtubie zazdrośnie strzeże wytwórnia płytowa i nie da się wkleić, a innej wersji nie chce mi się szukać. Ale za to możecie zobaczyć akcję sceniczną Yorke'a, która jest godna uwagi.

Rammstein Sonne (12.02.2001)
Jak wiadomo Niemcy to wielki i kulturalny naród. Wydał najwybitniejszych poetów, których nie da się czytać w oryginale i najwybitniejszych filozofów, których nie da się czytać w jakimkolwiek języku. Wydał też wybitnych kompozytorów, jak Wagner czy Schumann (a może nawet Beethoven i Mozart). Niestety - wybitnych zespołów rockowych nie odnotowano.

Oczywiście żartuję – byłoby niesprawiedliwością wobec Teutonów powyższe twierdzenie – mają fajne kapele, ale... muszę przyznać, że traktuję je trochę z przymrużeniem oka. A Rammstein? Niby też są jacyś tacy siermiężni, toporni i kiczowaci. No i śpiewają po niemiecku. Ale nie jest to ten sam kicz, co krasnale ogrodowe, a utwory piszą tak, że nie tylko da się tego słuchać, ale ma się wrażenie, że zespół straciłby swą osobowość, gdyby zaczął śpiewać np. po angielsku. Robią goście charakterystyczną, ciekawą muzykę z zapadającymi w pamięć motywami i świetnymi melodiami. Wybrałem Sonne, bo leciało kiedyś często w telewizji (oczywiście na falach podstawowego narzędzia germanizacji na ziemiach polskich – wiecie - nazwa stacji na V) i lubiłem ten utwór, w tej właśnie wersji, z kobiecym wokalem w moście. Wykorzystanie tego wokalu jest najlepszym przykładem tego, że można grać kiczowato, a jednak ze smakiem.

Rage Against The Machine Renegades Of Funk (05.12.2000)
W ostatniej klasie podstawówki takie bajery jak Internet, nie były jeszcze, jak zapewne pamiętacie, zbyt rozpowszechnione. Trzeba było się komunikować z globalną wiochą za pomocą innych narzędzi. Moim oknem na świat była telewizja, a konkretnie jeden kanał – nazywał się MTV2. Stacja reklamowała się pod szyldem – Alternative Music Television – nigdy właściwie nie rozkminiłem czy przymiotnik 'Alternative' odnosi się bardziej do 'Music' czy do 'Television', ale ważne jest to, że chłonąłem wtedy prawie wszystko, co się tam pojawiało, a pojawiały się tam rzeczy wybitne. Na przykład Renegades Of Funk. Kawałek wypełniony po brzegi agresywnym groovem i rock and rollowa agresją, i to taką na którą stać tylko kolesi, którzy w jednym rzędzie umieszczają Thomasa Paine'a i Jamesa Browna. Ogarnijcie most – Say jam, sucker, jam! Say jam, sucker, jam! Say groove, sucker, groove! Now groove, sucker, groove! Ma niesamowita moc. No i old schoolowy wah-wah na końcu. I koszulkę z napisem I love Bronx. Miazga.

Deftones Back To School (05.12.2000)
Pozostajemy w klimatach MTV2. Kolejny kawałek na którym się, nie owijajmy w bawełnę, wychowałem. Nie obchodzi mnie, że kolesie rapujący do riffów zagranych na obniżonych strojach od stupięćdziesięciu lat są bardzo, ale to bardzo passe. To jest Deftones. Cokolwiek nie zrobią, jest w tym jakiś artyzm, a na temat umiejętności wokalnych Chino Moreno (Chinona Morenona? nie podejmuję się deklinowania jego nazwiska) możnaby dużo napisać. Po za tym, możecie się śmiać, ale zawsze była w tym kawałku jakaś nostalgia. A teraz, gdy już się nie chodzi do szkoły, tym bardziej.

Sick Of It All District (21.11.2000)
Co tam, panie, w polityce? MTV2 trzyma się mocno? No, właściwie to nie za mocno ostatnio. Ale jeśli chodzi o tę listę, to nadal przy MTV2 pozostajemy. Jeśli chodzi o Sick Of It All, to nie należy lekceważyć ich wpływu na moje życie. Poza świetnymi riffami i zajebiście chwytliwym refrenem tej piosenki, cholernie mi się podobały te kaptury nowojorczyków. Pod ich wpływem (a trochę też pod wpływem Morenona) sam zacząłem nosić ciągle kaptur, również w szkole, co zaowocowało licznymi kłopotami (nigdy ich nie szukałem, same mnie znajdywały). No, ale teraz mogę przynajmniej powiedzieć, że byłem buntownikiem w podstawówce. I że otarłem się kiedyś o kulturę hardcore, chociaż nigdy nie próbowałem nie jeść mięsa. I obczajcie to – czyżby twórcy klipu do District przewidzieli 11 września? Myślę, że sprawa jest warta zbadania.

The Twilight Singers King Only (09.10.2000)
Pozwolę sobie na potrzeby muzycznej publicystyki uznać Gentlemen Afghan Whigs za szczytowe dzieło Grega Dulliego. Wyobraźcie sobie, że longplay ten rozszedł się za oceanem w nakładzie mniejszym niż Miłość W Czasach Popkultury Myslovitz w Polsce. A przynajmniej gdzieś tak czytałem. No, dobra: powiecie mi, że jestem fanem Dulliego i większość ludzkości nie podziela mojej aprecjacji dla jego (arcy)dzieł. Ale posłuchajcie tej piosenki. Jest prosta, popowa, przebojowa. A przy tym prawdziwa i poruszająca, w żadnym wypadku nie sztuczna, komercyjna czy jak tam jeszcze można obrazić piosenkę, która jest prosta, popowa i przebojowa. Tekst, przynajmniej w mojej interpretacji, także dotyka tęsknot wspólnych dla większości ludzi. Więc dlaczego ten song nie jest znany każdemu dziecku od Alaski po Indie? Możne znów chodzi o ten wokal. Albo o to, że Dulli jest gruby. No, nic – pozostaje zamknąć się w przytulnym sekciarstwie i przeżywać tę piosenkę po raz kolejny.

Robbie Williams Supreme (28.08.2000)
W końcu może uda mi się sprawić wrażenie, że interesuję się sportem i to w dodatku motoryzacyjnym! Ech, nie oszukujmy się, nikt się nie nabierze na tę przykrywkę dla wymiękłego sentymentalizmu. Czas się do tego przyznać - ta piosenka zawsze mnie trochę wzruszała... No, ale powychwalajmy walory artystyczne. Dobry pop, dobry songwriting, przyjemna żonglerka motywami z lat siedemdziesiątych. Jest to na pewno znacznie lepsza przeróbka motywu Glorii Gaynor, niż ta z repertuaru Pussycat Dolls (sorry) czy innego Timbalanda (no, dobra, swego czasu Timbaland był spoko, ale jego problem polega na tym, że nigdy nie zaglądnął do teki aforyzmów Leszka Millera).

W ogóle Robbie Williams to gość, któremu udała się ta ucieczka-z-boysbandu. Jak dla mnie, dużo lepiej, niż całemu temu Timberlake'owi, który nie tak znowu dawno wyważał drzwi otwarte przez Michaela Jacksona wiele lat wcześniej. A Robbie żadnych drzwi nie wyważa, a na pewno nie wyważał w czasach Supreme. Po prostu śpiewał dobre piosenki i dobrze się bawił, totalny luz. I myślę, że klip (który jest, umówmy się, stylowy), doskonale ten luz i dystans do siebie pokazuje.

A Perfect Circle Judith (08.08.2000)
Nie bójcie się! Już wracamy do mrocznych otchłani muzyki alternatywnej. Właściwie to jakąś godzinę temu dopiero uświadomiłem sobie, że Maynard James Keenan to jeden z najbardziej charakterystycznych głosów, jeśli chodzi o muzykę rockową. Jeśli słyszeliście jego.. nie wiem... dwie piosenki, w trzeciej poznacie go po drugiej linijce zaśpiewanego tekstu. A propos, próbowałem rozkminić o czym jest tekst Judith. Entuzjaści witryny songmeanings.net napłodzili dwadzieścia osiem stron rozważań na ten temat. Podobno jest o matce Keenana. Ja sobie chyba próbę interpretacji liryki odpuszczę i przejdę do muzyki oraz klipu. Ta pierwsza łączy rock and rollowy wykop z typowym dla A Perfect Circle (kusi by napisać "typowym dla Keenana", ale tak naprawdę w projekcie najważniejszy jest Billy Howardel czyli ten łysy) artyzmem i klimatem. A klip? Sprawdźcie moment w którym basistka wiąże włosy albo moment, w którym Billy sięga po tulejkę. Genialnie skadrowane, genialnie zmontowane.

At The Drive-In One Armed Scissor (18.07.2000)
Kolejny song z MTV2. Tylko nie mogę nigdzie znaleźć tej wersji w teledysku, w której pokazane były jakieś urywki z Polski, a na pewno z Europy wschodniej! O teledysku w ogóle wiele możnaby pisać – wygląda jakby był kręcony w latach sześćdziesiątych! Nie wiem, co mogę napisać o samej muzyce... Wchłaniałem to jako trzynastolatek, spędzając naprawdę długie godziny przed telewizorem, więc podobnie jak Deftones, Sick Of It All czy Rage Against The Machine, jest to dla mnie coś w rodzaju kanonu. Więc bawcie się dobrze, słuchając tych zrytych riffów, histerycznych melodii i rozedrganych wokali!

No i oczywiście jako, że w latach dwutysięcznych konsumowaniu muzyki towarzyszyło, miast robienia notatek, spożywanie napojów o wysokiej zawartości dwutlenku siarki, o czymś zapomniałem. Ale mogę to przecież naprawić!
Electric Six Gay Bar (03.06.2003)
Do prawdy, nie wiem, jak mogłem zapomnieć!

Tuesday, February 09, 2010

ERRATA do "2000-2009: subiektywny przegląd piosenek..."

Dzisiaj rano obudziłem się cały oblany zimnym potem, z myślą przewiercającą mi się przez mózg niczym wiertarka udarowa sąsiada: jak mogłem przepuścić taką okazję do popisania się moją ponadprzeciętną elokwencją?! Śpieszę naprawić ten błąd i dodaję uzasadnienia/komentarze do wybranych przeze mnie piosenek. Wygraliście!

Cage The Elephant In One Ear (06.10.2008)
No, nareszcie jakiś rock and rollowy zespół – pomyślałem, widząc kolesi po raz pierwszy. Grają w sobie w jakiejś knajpie, w której oprócz grouppies z liceum przesiaduje jakiś Willie Nelson czy tam Chris Kristofferson. I grają dobry, bujający song. Wyluzowani kolesie muszą być z tych Cage The Elephant, takie połączenie Stonesów z Red Hotami, a przy tym czuć powiew świeżości. No i nakręcili odpowiednio rock and rollowy klip: w zadymionym barze grają goście, którzy fajnie machają włosami, jest publiczność i w ogóle to wszystko jakoś tak dynamicznie zmontowane. Potem nakręcili jakiś nowy teledysk do tej piosenki. Nie wiem dlaczego. Słaby jest.

Eddie Vedder Long Nights (18.09.2007)
Co mogę napisać o tej piosence po za tym, że niszczy słuchacza niesamowitym, przejmującym klimatem (nawet jeśli słuchacz nie widział filmu i nie zna historii głównego bohatera)? Ano to, że Eddie niby tylko wokalistą jest, a fajnie tutaj gra na gitarze. Piszę o tym, dlatego, że sam tak nie potrafię, a szkoda. Ale może jeszcze się kiedyś nauczę – mam na to chyba jakieś... dwadzieścia lat?

Red Hot Chilli Peppers Dani California (05.09.2006)
Kiedyś oglądałem jakieś amerykańskie rozdanie nagród MTV i Dani California otrzymało między innymi nominacje do nagrody za najlepszy klip i najlepszy kawałek rockowy. Pozostałymi nominowanymi w tych kategoriach były jakieś emo-ciotowate zespoły, których nazwy usłyszałem wtedy po raz pierwszy, a następnego dnia ich już nie pamiętałem, o muzyce już nawet nie wspominam. To co zapamiętałem to te megaidentyczne fryzury, makijaże i stroje tych kolesi. Oczywiście, jak się domyślacie, piszę o tym ponieważ Dani California nie otrzymało żadnej z tych dwóch nagród, a powinno, bo i teledysk i piosenka są zajebiste. No, ale widać nie tylko Behemoth jest niedoceniany w swojej ojczyźnie (musiałem!:P).

Doves Black And White Town (07.02.2005)
Najpierw ogarnijcie ten teledysk. Myślę, że jest niebanalny. Ujmuje przy tym taką szorstkością i brudem, jest prawdziwy. No i jak widać, nie tylko w Polsce istnieją paskudne blokowiska i dresiarze. A muzyka? Rozwala prostotą i przebojowością, wokalista ma charakterystyczny głos, no i to mega proste, a jakie fajne solo!

Velvet Revolver Slither (08.07.2004)
Velvet Revolver to niemalże model idealny prawdziwie rasowego zespołu hard rockowego, a Slash byłby chyba zwycięzcą w Rankingu Najbardziej Wyjebanych Kolesi W Historii Rocka. Przy tym kapela niesie ze sobą coś interesującego i świeżego. A Slither zawiera wszystko, co składa się na Velvet Revolver: jest po maksie rock and rollowe, riff kopie dupę, solówka ją urywa, a most rzuca nią o ściane, by następnie rozgnieść ją o asfalt. No i teledysk. Wiecie, nie każdy zakładając koszulkę Black Sabbath jest od razu kul, nie mówiac już o srebrnych biodrówkach; ale im się to udaje. Jest wszystko to, co trzeba – kapela, publika i tancerki.

Stereophonics Maybe Tomorrow (09.09.2003)
Większość ludzi song ten ujmie songwriterskim wyczuciem, popową delikatnością, chwytliwym refrenem, nastrojem (moim zdaniem najlepiej wchodzi w ciepły letni wieczór), no i tą niesamowitą nostalgią płynącą z powtarzanej w refrenie frazy. Mnie również Maybe Tomorrow ujmuje wyżej wymienionymi cechami, ale jest coś jeszcze. Kiedy kończy się solówka, gitarzysta przeciąga ostatni dźwięk, aż do kończącego utwór refrenu – słyszycie tę niesmowita pracę efektu wah-wah? To jest naprawdę piękne, zwłaszcza moment, gdy w drugiej minucie, czterdziestej piątej sekundzie utworu gitara tak kwacze, tuż przed ponownym wejściem wokalu. A potem jest już ostatni refren, a w tle solo, czyli to co lubię. Czapki z głów!

The Cooper Temple Clause Talking To A Brick Wall (08.09.2003)
Gdyby wrzucić tę piosenkę do Maszyny Do Odsiewania Idealnych Piosenek z pewnością Talking To A Brick Wall odsiana by nie została. Na szczęście nic takiego tutaj nie robimy. Bowiem wszystko w tym songu jest na miejscu, wlokące się, lekko fałszujące zwrotki, interludy między poszczególnymi częściami piosenki, zagrane ósemkami refreny i outro, składające się z ledwie kilku akordów. Wszystko to tworzy niesamowite, nastrojowe piękno tej piosenki.

Radiohead Go To Sleep (18.08.2003)
Od maleńkości jestem wielkim fanem twórczości ekipy Thoma Yorke'a i jego nieskrępowanej niczym ekspresji scenicznej oraz tych zajebistych teledysków, które ilustrowały ich muzykę. Byłem miłośnikiem Radiohead, zanim dowiedziałem się, że OK Computer to najwybitniejsze dzieło lat dziewięćdziesiątych i zanim zdawałem sobie sprawę z roli jaką Radiohead odegrało i odgrywa w muzyce i przemyśle rozrywkowym. Dlatego zdziwił was być może fakt, że nie znaleźli się w podsumowaniu płytowym, a płyt w latach dwutysięcznych wydali aż cztery. Wszystkie są dobre, trudno było którąś wyróżnić. Ale teraz pozwolę sobie wyróżnić utwór Go To Sleep z płyty Hail To The Thief. Uzasadnienie? To prosty utwór, który nie brzmi, jakby zamierzał przewrócić cały muzyczny świat do góry nogami, a jednocześnie wystarczająco niesamowity, by się nim jarać.

Pudelsi Mundialeiro (06.03.2003)
Jeden z najlepszych pastiszy, jakie słyszałem. Wszystko perfekcyjnie zagrane, tekst śmieszy mnie nawet po siedmiu latach od pierwszego usłyszenia tej piosenki, możliwości głosowe Maleńczuka na najwyższym poziomie. No i to jego emploi... A po za tym, kurczę, akcent patriotyczny!

Eminem Lose Yourself (12.2002)
Nie znam się na hip hopie, zdaję sobie sprawę, że istnieją postacie bardziej undergroundowe niż Eminem, wpisał się on bowiem niewątpliwie w panteon gwiazd kultury masowej. Ostatnio trochę chyba zapomniany, gdy wrócił w nowym kolorze włosów, to chyba każdy przypomniał sobie czasy, kiedy w szkolnych korytarzach pełno było chłopaczków w tlenionych włosach i szerokich spodniach. Nie, doprawdy, Eminem nie jest niezależny/undergroundowy/czy jak to tam nazwać.

Ale dla mnie zawsze będzie kwintesencją tego, z czym (słusznie czy nie) kojarzy mi się hip hop czy rap: z opustoszałymi, podupadłymi miastami jak Detroit (drugie miasto w USA pod względem ubóstwa), z nizinami społecznymi, z ulicą, przestępstwami, buntem, wulgarnością, wściekłością i jakąś taką opozycją wobec grzecznego popu dla sytych mieszkańców pięknego świata. Bo przecież jedną z najchętniej przez Marshalla Mathersa mieszanych z błotem postaci był Justin Timberlake. A parę lat później okazuje się, że z tym ostatnim wystąpiła już połowa amerykańskich raperów. A Lose Yourself, a Ósma Mila? "To se ne vrati"chyba.

Audioslave Cochise (18.11.2002)
Rage Against The Machine – wiadomo – połączenie wykopu z prostotą. Do tego dorzucili Chrisa Cornella i wszystko zabrzmiało trochę bardziej klasycznie. Czasami jak się zbyt długo buduje zbyt duże napięcie we wstępie, to rozwinięcie i zakończenie może rozczarować brakiem energii. W Cochise jest jak u Hitchcocka, nie rozczarowuje. Szkoda tylko, że projekt tak szybko się zmachał i dostał zadyszki. Ale ten song niszczy.

Foo Fighters Times Like These (22.10.2002)
Z tego, co mi wiadomo, Dave Grohl jest jedyną na świecie osobą, która zdetronizowała sama siebie na pierwszym miejscu listy Billboard Modern Rock i to dwukrotnie. Najpierw All My Life Foo Fighters wyprzedziło You Know You're Right Nirvany, by samemu zostać zastąpionym przez No One Knows Queens Of The Stone Age. Sam ten fakt już świadczy o mocarności tego artysty i formie w jakiej wciąż się utrzymuje na początku XXI wieku. A jednak zawsze mam wrażenie, że jest on taką szarą eminencją świata muzyki. Niesłusznie, bo choćby Times Like These, powinno być hitem, przebojem, hymnem i czymś tam jeszcze, listę możecie sobie przedłużać.

Black Rebel Motorcycle Club Spread Your Love (20.05.2002)
Kalifornijskie trio to kolejna kapela, której brak mógł zdziwić w podsumowaniu płytowym, bo w ich wypadku cała kariera przypada na lata dwutysięczne. Ale tak się składa, że lubię BRMC za pojedyncze piosenki, jedynie płyta Howl wyróżnia się, jak dla mnie, takim bardziej spójnym zamysłem. Z drugiej strony nie wiem czy Howl jest płytą najlepszą. To by była chyba pewna niesprawiedliwość wobec tych bardziej rockowych dokonań zespołu. A z tych niewątpliwym strzałem w dziesiątkę jest napędzane buczącym-basem-Roberta-Turnera® ultrabluesowe Spread Your Love.
C.D.N.

Saturday, February 06, 2010

2000-2009: subiektywny przegląd piosenek CZĘŚĆ PIERWSZA

Nadchodzi kolejne podsumowanie - lata dwutysięczne w piosenkach. Tym razem sobie odpuszczę komentarze, niech muzyka mówi sama za siebie. Dodam tylko, że spora część tych utworów mogłaby dostać wyróżnienie również za teledysk i że nie umieszczam tu już piosenek z płyt, które znalazły się w podsumowaniu albumowym. Kolejność, jak poprzednio, od najnowszego do najstarszego.

Cage The Elephant In One Ear (06.10.2008)
Eddie Vedder Long Nights (18.09.2007)
Red Hot Chilli Peppers Dani California (05.09.2006)
Doves Black And White Town (07.02.2005)
Velvet Revolver Slither (08.07.2004)

Stereophonics Maybe Tomorrow (09.09.2003)


The Cooper Temple Clause Talking To A Brick Wall (08.09.2003)
Radiohead Go To Sleep (18.08.2003) 
Go To Sleep

radiohead | MySpace Music Videos
Pudelsi Mundialeiro (06.03.2003)
Eminem Lose Yourself (12.2002)
Audioslave Cochise (18.11.2002)
Foo Fighters Times Like These (22.10.2002)

Black Rebel Motorcycle Club Spread Your Love (20.05.2002)

Ciąg dalszy nastąpi...

PS. Drodzy czytelnicy! Oczywiście nie mam nic przeciwko byciu zaczepianym na gadu-gadu, gronie, na ulicy i w koratarzach instytucji wszelakich, ale zachęcam do wyrażania swoich opinii w komentarzach. Nie piszę tego do szuflady, tylko dla was, a jak widzę pod notką, że nie ma w ogóle albo śladową ilość komentarzy, to nie mogę się pozbyć wrażenia, że nikt lub mało kto to czyta. A chyba tak nie jest, prawda? Więc nie wstydźcie się i piszcie. Dzięki!

Monday, February 01, 2010

W poszukiwaniu elektro

Podobno już stare, ale ja zobaczyłem to dopiero wczoraj i moim zdaniem to najlepsza przeróbka jak dotąd (lepsza nawet od odwołania Wacken):


Niestety jak się trochę przeszuka Podobne filmy wideo, okaże się, że i za Hitlera już zabrali się gimnazjaliści, a przecież minęło mniej czasu, odkąd pojawiły się pierwsze demotywatory, a od tych ostatnich bardziej żałosne są obecnie już chyba tylko spoty TVP zachęcające do opłacania abonamentu.