Tuesday, February 09, 2010

ERRATA do "2000-2009: subiektywny przegląd piosenek..."

Dzisiaj rano obudziłem się cały oblany zimnym potem, z myślą przewiercającą mi się przez mózg niczym wiertarka udarowa sąsiada: jak mogłem przepuścić taką okazję do popisania się moją ponadprzeciętną elokwencją?! Śpieszę naprawić ten błąd i dodaję uzasadnienia/komentarze do wybranych przeze mnie piosenek. Wygraliście!

Cage The Elephant In One Ear (06.10.2008)
No, nareszcie jakiś rock and rollowy zespół – pomyślałem, widząc kolesi po raz pierwszy. Grają w sobie w jakiejś knajpie, w której oprócz grouppies z liceum przesiaduje jakiś Willie Nelson czy tam Chris Kristofferson. I grają dobry, bujający song. Wyluzowani kolesie muszą być z tych Cage The Elephant, takie połączenie Stonesów z Red Hotami, a przy tym czuć powiew świeżości. No i nakręcili odpowiednio rock and rollowy klip: w zadymionym barze grają goście, którzy fajnie machają włosami, jest publiczność i w ogóle to wszystko jakoś tak dynamicznie zmontowane. Potem nakręcili jakiś nowy teledysk do tej piosenki. Nie wiem dlaczego. Słaby jest.

Eddie Vedder Long Nights (18.09.2007)
Co mogę napisać o tej piosence po za tym, że niszczy słuchacza niesamowitym, przejmującym klimatem (nawet jeśli słuchacz nie widział filmu i nie zna historii głównego bohatera)? Ano to, że Eddie niby tylko wokalistą jest, a fajnie tutaj gra na gitarze. Piszę o tym, dlatego, że sam tak nie potrafię, a szkoda. Ale może jeszcze się kiedyś nauczę – mam na to chyba jakieś... dwadzieścia lat?

Red Hot Chilli Peppers Dani California (05.09.2006)
Kiedyś oglądałem jakieś amerykańskie rozdanie nagród MTV i Dani California otrzymało między innymi nominacje do nagrody za najlepszy klip i najlepszy kawałek rockowy. Pozostałymi nominowanymi w tych kategoriach były jakieś emo-ciotowate zespoły, których nazwy usłyszałem wtedy po raz pierwszy, a następnego dnia ich już nie pamiętałem, o muzyce już nawet nie wspominam. To co zapamiętałem to te megaidentyczne fryzury, makijaże i stroje tych kolesi. Oczywiście, jak się domyślacie, piszę o tym ponieważ Dani California nie otrzymało żadnej z tych dwóch nagród, a powinno, bo i teledysk i piosenka są zajebiste. No, ale widać nie tylko Behemoth jest niedoceniany w swojej ojczyźnie (musiałem!:P).

Doves Black And White Town (07.02.2005)
Najpierw ogarnijcie ten teledysk. Myślę, że jest niebanalny. Ujmuje przy tym taką szorstkością i brudem, jest prawdziwy. No i jak widać, nie tylko w Polsce istnieją paskudne blokowiska i dresiarze. A muzyka? Rozwala prostotą i przebojowością, wokalista ma charakterystyczny głos, no i to mega proste, a jakie fajne solo!

Velvet Revolver Slither (08.07.2004)
Velvet Revolver to niemalże model idealny prawdziwie rasowego zespołu hard rockowego, a Slash byłby chyba zwycięzcą w Rankingu Najbardziej Wyjebanych Kolesi W Historii Rocka. Przy tym kapela niesie ze sobą coś interesującego i świeżego. A Slither zawiera wszystko, co składa się na Velvet Revolver: jest po maksie rock and rollowe, riff kopie dupę, solówka ją urywa, a most rzuca nią o ściane, by następnie rozgnieść ją o asfalt. No i teledysk. Wiecie, nie każdy zakładając koszulkę Black Sabbath jest od razu kul, nie mówiac już o srebrnych biodrówkach; ale im się to udaje. Jest wszystko to, co trzeba – kapela, publika i tancerki.

Stereophonics Maybe Tomorrow (09.09.2003)
Większość ludzi song ten ujmie songwriterskim wyczuciem, popową delikatnością, chwytliwym refrenem, nastrojem (moim zdaniem najlepiej wchodzi w ciepły letni wieczór), no i tą niesamowitą nostalgią płynącą z powtarzanej w refrenie frazy. Mnie również Maybe Tomorrow ujmuje wyżej wymienionymi cechami, ale jest coś jeszcze. Kiedy kończy się solówka, gitarzysta przeciąga ostatni dźwięk, aż do kończącego utwór refrenu – słyszycie tę niesmowita pracę efektu wah-wah? To jest naprawdę piękne, zwłaszcza moment, gdy w drugiej minucie, czterdziestej piątej sekundzie utworu gitara tak kwacze, tuż przed ponownym wejściem wokalu. A potem jest już ostatni refren, a w tle solo, czyli to co lubię. Czapki z głów!

The Cooper Temple Clause Talking To A Brick Wall (08.09.2003)
Gdyby wrzucić tę piosenkę do Maszyny Do Odsiewania Idealnych Piosenek z pewnością Talking To A Brick Wall odsiana by nie została. Na szczęście nic takiego tutaj nie robimy. Bowiem wszystko w tym songu jest na miejscu, wlokące się, lekko fałszujące zwrotki, interludy między poszczególnymi częściami piosenki, zagrane ósemkami refreny i outro, składające się z ledwie kilku akordów. Wszystko to tworzy niesamowite, nastrojowe piękno tej piosenki.

Radiohead Go To Sleep (18.08.2003)
Od maleńkości jestem wielkim fanem twórczości ekipy Thoma Yorke'a i jego nieskrępowanej niczym ekspresji scenicznej oraz tych zajebistych teledysków, które ilustrowały ich muzykę. Byłem miłośnikiem Radiohead, zanim dowiedziałem się, że OK Computer to najwybitniejsze dzieło lat dziewięćdziesiątych i zanim zdawałem sobie sprawę z roli jaką Radiohead odegrało i odgrywa w muzyce i przemyśle rozrywkowym. Dlatego zdziwił was być może fakt, że nie znaleźli się w podsumowaniu płytowym, a płyt w latach dwutysięcznych wydali aż cztery. Wszystkie są dobre, trudno było którąś wyróżnić. Ale teraz pozwolę sobie wyróżnić utwór Go To Sleep z płyty Hail To The Thief. Uzasadnienie? To prosty utwór, który nie brzmi, jakby zamierzał przewrócić cały muzyczny świat do góry nogami, a jednocześnie wystarczająco niesamowity, by się nim jarać.

Pudelsi Mundialeiro (06.03.2003)
Jeden z najlepszych pastiszy, jakie słyszałem. Wszystko perfekcyjnie zagrane, tekst śmieszy mnie nawet po siedmiu latach od pierwszego usłyszenia tej piosenki, możliwości głosowe Maleńczuka na najwyższym poziomie. No i to jego emploi... A po za tym, kurczę, akcent patriotyczny!

Eminem Lose Yourself (12.2002)
Nie znam się na hip hopie, zdaję sobie sprawę, że istnieją postacie bardziej undergroundowe niż Eminem, wpisał się on bowiem niewątpliwie w panteon gwiazd kultury masowej. Ostatnio trochę chyba zapomniany, gdy wrócił w nowym kolorze włosów, to chyba każdy przypomniał sobie czasy, kiedy w szkolnych korytarzach pełno było chłopaczków w tlenionych włosach i szerokich spodniach. Nie, doprawdy, Eminem nie jest niezależny/undergroundowy/czy jak to tam nazwać.

Ale dla mnie zawsze będzie kwintesencją tego, z czym (słusznie czy nie) kojarzy mi się hip hop czy rap: z opustoszałymi, podupadłymi miastami jak Detroit (drugie miasto w USA pod względem ubóstwa), z nizinami społecznymi, z ulicą, przestępstwami, buntem, wulgarnością, wściekłością i jakąś taką opozycją wobec grzecznego popu dla sytych mieszkańców pięknego świata. Bo przecież jedną z najchętniej przez Marshalla Mathersa mieszanych z błotem postaci był Justin Timberlake. A parę lat później okazuje się, że z tym ostatnim wystąpiła już połowa amerykańskich raperów. A Lose Yourself, a Ósma Mila? "To se ne vrati"chyba.

Audioslave Cochise (18.11.2002)
Rage Against The Machine – wiadomo – połączenie wykopu z prostotą. Do tego dorzucili Chrisa Cornella i wszystko zabrzmiało trochę bardziej klasycznie. Czasami jak się zbyt długo buduje zbyt duże napięcie we wstępie, to rozwinięcie i zakończenie może rozczarować brakiem energii. W Cochise jest jak u Hitchcocka, nie rozczarowuje. Szkoda tylko, że projekt tak szybko się zmachał i dostał zadyszki. Ale ten song niszczy.

Foo Fighters Times Like These (22.10.2002)
Z tego, co mi wiadomo, Dave Grohl jest jedyną na świecie osobą, która zdetronizowała sama siebie na pierwszym miejscu listy Billboard Modern Rock i to dwukrotnie. Najpierw All My Life Foo Fighters wyprzedziło You Know You're Right Nirvany, by samemu zostać zastąpionym przez No One Knows Queens Of The Stone Age. Sam ten fakt już świadczy o mocarności tego artysty i formie w jakiej wciąż się utrzymuje na początku XXI wieku. A jednak zawsze mam wrażenie, że jest on taką szarą eminencją świata muzyki. Niesłusznie, bo choćby Times Like These, powinno być hitem, przebojem, hymnem i czymś tam jeszcze, listę możecie sobie przedłużać.

Black Rebel Motorcycle Club Spread Your Love (20.05.2002)
Kalifornijskie trio to kolejna kapela, której brak mógł zdziwić w podsumowaniu płytowym, bo w ich wypadku cała kariera przypada na lata dwutysięczne. Ale tak się składa, że lubię BRMC za pojedyncze piosenki, jedynie płyta Howl wyróżnia się, jak dla mnie, takim bardziej spójnym zamysłem. Z drugiej strony nie wiem czy Howl jest płytą najlepszą. To by była chyba pewna niesprawiedliwość wobec tych bardziej rockowych dokonań zespołu. A z tych niewątpliwym strzałem w dziesiątkę jest napędzane buczącym-basem-Roberta-Turnera® ultrabluesowe Spread Your Love.
C.D.N.

6 comments:

Emilio said...

Piosenek nie słuchałem, ale poczytałem sobie. Niewiele zrozumiałem, chyba sobie żyłem na inszej planecie przez to minione dziesięciolecie (proszę, do rymu).
I takoo.

Rogal said...

dzięki za komentarz, ale jeśli lektura tego wpisu nie skłoniła cię do posłuchania kawałków, do których linki umieściłem w poprzednim, to chyba kiepsko wykonałem swoje zadanie... ;/

Emilio said...

Nie w tym rzecz, te kawałki są z minionego dziesięciolecia, natomiast system operacyjny, którego obecnie używam, jest sprzed minionego dwunastolecia. Do tego ma skłonności samobójcze, wtedy i właśnie wtedy, kiedy włączam YouTube.
Ekhmm. No i takoo.

Rogal said...

to nietęgo! no cóż, innym razem :D

kaas said...

haha:D to teraz powinieneś koledze Emilowi wypalić płytkę z tymi kawałkami ;)
a o muzyce będzie później ;)

Rogal said...

no oczywiście: soon we wszystkich sklepach muzycznych 'rogalowy ekspres vol. 1' :D