Wednesday, March 16, 2011

Gdybym chodził spać o 22:00, na pewno bym nie grał

Muzeum Ewolucji to młody kwintet, grający mieszankę rocka, jazzu, funku i rapu. W wywiadzie z  Wojtkiem Gilem - autorem tekstów, wokalistą i basistą grupy - znanym też jako WuGie o początkach zespołu i planach na przyszłość, ale także o tym, co łączy (albo dzieli) Lennona i Nixona, o bezsenności i o tym, jak prawidłowo parzyć zieloną herbatę.  




W piosence „Wyobraź sobie, brat” atakujesz legendę - Johna Lennona i jego „Imagine”.
Atakuję? Nie.
Dobrą chwilę zastanawiałem się nad odpowiednim słowem i przyszło mi do głowy tylko „atakować”. Jak ty byś to ujął?
Powiedziałbym, że polemizuję, przyznając mu po części rację. W „Imagine” Lennon stwierdza, że najlepiej byłoby sobie wyobrazić, że nie ma ani nieba, ani piekła, nie ma własności i tak dalej. Każdy zna tę piosenkę. Był taki cover tego utworu – gospelowy - „wyobraź sobie, że jest tylko niebo”. I to już chyba była jakaś polemika. Ja pomyślałem, że pójdę dalej i spróbuje pokazać, jakby to było, gdyby faktycznie nie było nieba, ani piekła. Dla mnie to metafora tego, że nie byłoby konsekwencji, ani pozytywnych, ani negatywnych, tego co robimy w życiu. W tym tekście padają słowa: gdyby nie było piekła, to można by było cały dzień leżeć bykiem, być pysznym i chciwym, i tak dalej.
Więc nie atakujesz Lennona?
Chyba nie, bo bardzo go szanuję. Ale to, co Lennon w tym tekście powiedział pozostaje jednak w sferze utopii. A ja to próbuję brutalnie sprowadzić na ziemię. Dobrze pokazuje to refren, w którym mówię, że jakby nie było kary za złe czyny, to by było tak jak w „Zbrodni i Karze” - Raskolnikow mógłby zabić siekierą tą starą lichwiarkę i wydawałoby mu się, że tak można. A nie można.
Jakbyś określił poglądy Lennona. Liberalne czy może bardziej anarchistyczne?
Wydaje mi się, że Lennon sam się motał. Jest taki kawałek „Revolution”, gdzie w jednej wersji śpiewa: „jak mówisz mi o rewolucji, to wyłącz mnie w ogóle z tej dyskusji, nie chcę o żadnej rewolucji słyszeć”, a w innych wersjach mówi: „włącz mnie do tego”. I nie wiadomo do końca, co ma na myśli. Dalej w tym samym kawałku mówi: „mówicie o zmianie konstytucji? to lepiej sobie zmieńcie coś w głowie”. Więc jeśli Lennon był liberałem, to takim konserwatywnym.
Lennon konserwatystą? Nie wiem, co na to republikanie, którzy w latach siedemdziesiątych domagali się jego ekstradycji ze Stanów.
Mówisz o Ameryce Nixona? Ja bym Nixona prędzej ekstradował (śmiech). Za jego poglądy, bynajmniej nie konserwatywne.
A za jakie?
Za poglądy, do których się publicznie przyznał. Że jest keynesistą, interwencjonistą…
(śmiech) Nie kojarzy mi się Nixon z tym, ale widocznie mam małą wiedzę na temat historii Stanów.
Ustanowił New Economic Policy - wydawał ogromne pieniądze na programy społeczne, niesamowicie zwiększył biurokrację, pakował pieniądze w wojnę – to nie jest podejście konserwatywne.
Zgoogluję to. To właściwie bardzo gładkie przejście do następnego pytania. W twoich tekstach takich jak „Weneckie lustra” albo właśnie „Wyobraź sobie, brat” poruszasz tematy społeczne… filozoficzne… a teraz mówisz o keynesizmie. Uważasz, że artyści powinni publicznie wypowiadać się na temat bieżącej polityki? Jest przykład Stanów - w czasach administracji Busha, tak mi się wydaje, dużo artystów zaangażowało się w politykę po jednej albo po drugiej stronie.
Tak bliżej, szczerze mówiąc, sprawy nie znam. Tak mi się skojarzyło tylko, że Mos Def zorganizował uliczny happening, gdzie rapował antybushowskie teksty i za to został zatrzymany przez policję.
Nie myślę tutaj o takich zespołach, jak Rage Against The Machine, bo oni byli zaangażowani dużo wcześniej, niż Bush doszedł do władzy. Ale na przykład czytam o jakimś artyście country, że zaangażował się w kampanię jakiegoś prezydenta. I często nie są to artyści, w rodzaju tych naszych bliźniaczek, które wystąpiły z Napieralskim, tylko nazwijmy to, poważni artyści. Więc… Czy artyści powinni się wypowiadać na tematy polityczne?
To zabrzmi trochę wewnętrznie sprzecznie, ale to jest ich prywatna sprawa, co oni publicznie głoszą. To idzie na ich konto, to wpłynie na ich odbiór przez fanów. Zyskają nowych fanów, stracą starych. To wpłynie na sprzedaż płyt, na ilość koncertów. Albo i nie wpłynie. Bo też wiele zależy od tekstów, ale wiele od samej muzyki. Ja na przykład bardzo lubię Rage Against The Machine, mimo, że moje poglądy polityczne są troszeczkę inne. Ale uwielbiam ten zespół i gdyby znowu grał, i występował w Polsce, to na pewno poszedłbym na koncert. Mimo, że mają czerwoną gwiazdę w swoim logo. 
Zamknijmy temat wielkiej polityki. Czas na typowe pytanie, zadawane w każdym wywiadzie z muzykiem, czyli jak oceniasz sytuację rynku muzycznego oraz młodych zespołów w Polsce i dlaczego źle?
To pytanie jest tendencyjne.
Ale w dobrym tonie jest narzekać na rynek muzyczny.
Jeżeli mam argumentować dlaczego źle, to myślę, że głównie dlatego, że trudno jest przekroczyć taką barierę, kiedy kluby zaczynają płacić muzykom chociaż takie pieniądze, żeby warto było wziąć ten sprzęt, pojechać tam, i jeszcze opłacić muzyka, który gra z tobą nie dlatego, że jest kolegą, tylko dlatego, że żyje z muzyki. A gdy się już przechodzi na taki „pół-profesjonalizm”, to jest czasami konieczne. Kiedyś się grało z kumplami z liceum. Za darmochę można było grać w piwnicy u kogoś. Ale z czasem trzeba po prostu kasy na sprzęt. A wiele klubów traktuje młode zespoły w ten sposób, że robią łaskę, że udostępniają salę, my tam ściągamy setkę swoich znajomych. Może nie setkę, czasem dwadzieścia osób, czasem osiemdziesiąt, ale przychodzi dużo ludzi. Żaden wstyd się przyznać, że nie mamy na takim etapie grona stałych fanów. Jak się gra w dwie kapele, robi się akcję na Facebooku i przychodzi jakieś tam grono znajomych gitarzysty, basisty, wokalisty i trochę się tych osób robi. Dlaczego to mówię? Bo te osoby kupują w klubie piwo. Utarg jest, myślę, dosyć duży w stosunku do dni, kiedy w klubie się nic nie dzieje. A zespół dostaje za koncert po jednym piwie. Albo w ogóle nic nie dostaje.
Albo musi dopłacić.
Tak to wygląda. I nikt nie zwraca uwagi na to, czy grasz covery, czy własny repertuar. Gdybyśmy grali covery klub byłby zobowiązany do zapłaty kasy ZAIKS’u – nie lubię idei związków, ale to jest jakaś forma zapłaty muzykom za to, co skomponowali, należy im się to chociażby za pośrednictwem takiego związku. A kluby to olewają. My gramy własne utwory, których kluby nie muszą zgłaszać do ZAIKS’u, ale mało kogo obchodzi, że jesteśmy autorami tej muzyki i coś się w związku z tym nam należy.
Ale myślisz, że to ci właściciele klubów są tutaj jedynymi, chciwymi czarnymi charakterami? Czy też rzeczywiście koncerty młodych zespołów im się tak bardzo znowu nie kalkulują ekonomicznie, że z tego piwa nie ma aż tak wielkich wpływów?
Nie wiem, ile jest winy samych właścicieli. Może to po prostu taka stała tendencja. Że tak się przyjęło. Że tak jest. Nie jestem specjalistą, żeby tak dokładnie powiedzieć, ile zarabia lokal na piwie, ale z tego, co mi się obiło o uszy, to jedno piwo kosztuje klub około złotówki. Ale… to może jakieś pozytywne strony, co?
Słucham.
Obecnie pozytywne strony są takie, że jest dużo sal prób i ludzi, którzy nagrywają, nie biorą za to takich znowu dużych pieniędzy. Tak naprawdę nie trzeba mieć ani znajomości, ani papierka, że się jest muzykiem, jak w okresie PRL-u, który pamiętamy, bo mieliśmy jeden rok wtedy (śmiech). A tak całkiem poważnie, to nie jest tak źle, bo jest gdzie grać, jest gdzie nagrywać, jeśli się tylko włoży w to dużo pracy, to będzie to jakoś przyzwoicie brzmiało. Tylko później pytanie: co z tym zrobić dalej? Wydać to niezależnie? Też się da. Są ludzie, którzy nie za jakieś rabunkowe kwoty wydadzą ładnie płytę. Ale później i tak trzeba ją sprzedawać na własną rękę na koncertach.
Bardziej od technicznego wydania krążka chodzi tutaj o promocję płyty. Ktoś musi wyłożyć na to pieniądze. Ale – pytanie z innej beczki. Jak zacząłeś swoją przygodę z muzyką?
Zacząłem się interesować muzyką, jak miałem jakieś jedenaście, dwanaście lat. Obejrzałem film, chyba amerykański, w którym byli raperzy, jakąś komedię. Potem wpadł mi w ręce jakiś prosty program do robienia bitów. Słuchałem wtedy Kalibra 44, Grammatika, Dr. Dre, dopiero trochę później sięgnąłem do głębszych korzeni. Robiłem jakieś tam banalne, krzywe, nierytmiczne podkłady na komputerze. Najpierw z gotowych sampli, a później zauważyłem, że hip-hopowe podkłady to jest tak naprawdę pocięty jazz. Więc zacząłem sobie załatwiać płyty. Czy to Milesa Daviesa, czy jakieś składanki jazzowe, jakieś standardy, proste rzeczy. Aż w końcu mnie zaczęło irytować cięcie czyjejś muzyki i pomyślałem, że warto samemu nauczyć się grać. I pojawiła się basówka. Usłyszałem Marcusa Millera i to mnie wciągnęło.
Czyli na początku był hip-hop, a nie jazz czy rock?
Tak. Potem przez kilka lat grałem tylko na basie, przestałem się zajmować hip-hopem, rapowaniem. Po paru latach, jak już nauczyłem się grać na basie przypomniało mi się, że w końcu kiedyś trochę rapowałem. Zacząłem pisać teksty. Usłyszałem Douga Wimbisha z Living Colour, który miał jakiś swój projekt solowy, grał na basie i coś tam dośpiewywał, dorapowywał. W tym samym roku pojechałem na reaktywowane The Police do Chorzowa i jakoś do mnie dotarło, że w sumie, jeśli Sting śpiewając upraszcza sobie znacznie linię basu, to dlaczego ja nie mogę sobie uprościć - i rapować. To na żywo widać. Sting na nagraniach studyjnych gra troszkę inaczej.
Właśnie. Gdy wchodzę na profil na last.fm jakiegoś maniaka basu, to tam często pośród wirtuozów tego instrumentu, typu Jaco Pastorius czy Marcus Miller, pojawia się też Sting. Mi się Sting kojarzy raczej z wokalem, ale akurat nie jestem znawcą Stinga czy The Police, poza największym hitami.
Sting sam się przyznaje w wywiadach, że większość jego pomysłów to jakieś tam kompilacje. Brzydziej mówiąc, kradł od kogoś, przerabiał po swojemu i…  
To trochę tak jak Led Zeppelin. Właściwie to cała muzyka popularna się na tym opiera, nie oszukujmy się.
Niestety albo stety tak jest… Sting do tych ukradzionych pomysłów wymyślał jeszcze maksymalnie prostą linię basu, który miał być po prostu chwytliwy. I to jest w sumie dobra droga.
A jak powstało Muzeum Ewolucji?
Ze współzałożycielem Muzeum Ewolucji, Łukaszem, znaliśmy się jeszcze w liceum. Jak on się uczył grać na gitarze, ja się uczyłem grać na basie. Jeszcze w Zamościu grywaliśmy razem jakiegoś bluesa, jakiegoś rocka. A kiedy on przyszedł na studia do Warszawy, zamieszkaliśmy razem. Ja jeszcze wtedy grałem w innym zespole – w Kardamonie.  Ale siedząc sobie po prostu w mieszkaniu, zaczęliśmy coś wymyślać, łącząc gatunki. On grał bardziej rockowo, ja bardziej jazzowo. Pomyślałem, żeby może do tego dodać rap. Miałem w zanadrzu trochę tekstów, więc było od czego zacząć.  Na początku to wyglądało tak, że były dwa numery rockowe, gdzie Łukasz śpiewał i grał na gitarze i dwa gdzie ja rapowałem grając na basie. Ale jakoś tak to się rozwinęło, zaczął grać z nami na perkusji Krulik, że jednak poszliśmy bardziej w ten rap z instrumentalną muzyką. Odszedłem z Kardamonu, zostałem tutaj na dobre i tak to się, z małymi zmianami personalnymi, toczy.
Rozumiem, że nie żałujesz odejścia z Kardamonu, bo widziałem ich jakiś czas temu w Dzień Dobry TVN.
Mam ogromny sentyment do tego zespołu, bo bardzo polubiłem ludzi, z którymi tam grałem. Zagraliśmy kilka koncertów na wyjeździe, zdobyłem właściwie pierwsze doświadczenia na prawdziwej scenie przed kilkoma tysiącami ludzi. Ale nie żałuję, bo muzyka, którą teraz gram jest mi bliższa i mam większy wpływ na to jak wygląda.
Ty, Krulik i Łukasz, czyli oryginalny skład Muzeum, wszyscy jesteście z Zamościa?
Tak, ale właściwie spotkaliśmy się, żeby założyć zespół w Warszawie. Chociaż oczywiście znaliśmy się jeszcze w Zamościu.
Czyli jesteście kapelą z Warszawy czy z Zamościa?
W tej chwili to nawet ze Słupska.
Ze Słupska?
Nasz obecny gitarzysta jest ze Słupska. Łukasz z gitary przesiadł się na klawisze. A nasz obecny perkusista jest z Warszawy.
Słucham piosenki „Zielona Herbata” i jestem skonfundowany. Utwór jest adresowany do pięknej dziewczyny, którą porównujesz do zielonej herbaty czy też do zielonej herbaty, którą porównujesz do pięknej dziewczyny?
To mogłoby zadziałać w obie strony. Ale chodzi o tę pierwszą interpretację. To bardzo osobisty tekst. Napisałem go po tym, jakiś czas po tym jak zerwała ze mną dziewczyna. Ale chodziło mi o napisanie piosenki o kobietach w ogóle. Zielonej herbaty nie powinno się słodzić. A mi nie podobają się przesłodzone kobiety. Nie można też zielonej herbaty zalać gorącą wodą. Nie można kobiety sparzyć do siebie na początku. Nie wolno też pozwolić, żeby zielona herbata zbyt długo się parzyła, bo wtedy  jest zbyt gorzka. Jeśli kobieta zbyt długo na ciebie czeka i nic nie zrobisz, to też staje się zgorzkniała.  
„Insomnia”.
Znowu ta sprawa: w którą stronę?
Tu już mam swoją teorię - chyba tu jednak chodzi o bezsenność i tym razem to ją porównujesz do kobiety.
Tak, dokładnie.
Dobrze zgadłem! Zapytam jednak inaczej: „Insomnia” to pełne ironii narzekanie na problem ze snem czy raczej swego rodzaju protest song i sprzeciw sowy wobec dyktatury rannych ptaszków?
Społeczeństwo B – tak to chyba teraz nazwano gdzieś.
Tak?
Chyba w Danii powstał ruch na rzecz społeczeństwa B. Takiego, które śpi do późnych godzin przedpołudniowych. Ale ja napisałem tę piosenkę po prostu, gdy nie mogłem spać w nocy i rozmyślałem o jakichś swoich dawnych sprawach, jakiejś tam byłej dziewczynie, czy o planowaniu przyszłości, o muzyce. W pewnym momencie wydało mi się to śmieszne, że po prostu zamiast spać myślę o takich rzeczach, no i napisałem ten numer. O tym, że czego bym nie zrobił, Insomnia i tak przychodzi. I nie chce tego związku urwać, choćbym nawet chciał i „brał prochy na sen”, to nic z tego. Z resztą to właśnie Insomni zawdzięczam wiele napisanych tekstów i wiele godzin słuchania muzyki – gdybym chodził spać o 22:00 na pewno bym nie grał i nie pisał.
Ostatnia kwestia. Jakie plany na przyszłość?
Teraz idziemy w stronę funku, takiego bardziej rootsowego. Alę ciągle trochę się miotamy między gatunkami. Koncepcja zespołu była taka, żeby pokazywać ewolucję muzyki. Było trochę rocka, trochę jazzu, trochę rapu, trochę funku, ale to już się kupy przestało trzymać (śmiech) i ostatnio jeden numer zrobiliśmy właśnie bardzo funkowy. Nasz gitarzysta, Mądry, siedzi w muzyce wczesnego Red Hot Chilli Peppers i w tych różnych projektach Clintona, oczywiście nie Billa (śmiech). Czyli Funkadelic i Parliament. Takie brzmienia chcemy tym razem zastosować.
Jakieś inne, poboczne projekty?
Chciałbym pójść w dwie skrajne strony. W Muzeum jestem basistą, autorem tekstów i raperem, a chciałbym spróbować swoich sił jako raper z jakimś producentem, który ma gotowe podkłady. A w drugą stronę, pograć trochę tylko na basie w jakimś projekcie, może troszkę eksperymentalnym. Nasz były perkusista, Krulik, właśnie coś wspominał o założeniu zespołu grającego dark jazz…
Ja to się już gubię w tych wszystkich nazwach…
Ja też (śmiech).
Jakieś plany podbicia świata?
Teraz przez najbliższy rok sprawdzimy czy to się jakoś przyjmie. Czy będzie się dało grać tak, żeby to jakoś szło do przodu. Czy będzie chociaż jakaś wizja, żeby ruszyć w małą trasę koncertową po Polsce. Jeśli tak, to gramy. A jeśli nie, to boję się, że to się rozejdzie po kościach, bo każdy z nas studiuje i ma jeszcze jakieś inne zajęcia. Jesteśmy coraz starsi (śmiech) i boję się, że to znajdzie się w sferze grania dla przyjemności w wolnej chwili.
Już się wystraszyłem, że chcecie skończyć z zespołem i z muzyką definitywnie.
Definitywnie pewnie nie skończymy, bo dla przyjemności pewnie zawsze będziemy grać. Ostatnio gadałem z Mądrym. On rzadko mówi coś poważnie, ale powiedział mi, że muzyka to całe jego życie.


2 comments:

E.d.C. said...

Wow, wow. czy to jakiś "director's cut", czy rzeczywiście zakończenie jest takie wyjebane (z przepr.). No chapeau bas, nawet sie przemęczyłem i poczytałem o hip-hopie :P. Wojtek to strasznie kumaty chłopak btw., kiedyś może go włączę do planowanej kapeli "The Johnnycashes" :D Pozostaje jeszcze tylko, przy tym tempie - 10 lat mojej nauki z June. Oczywiście, jak sama nazwa wskazuje, będzie to zespół grający indie-protest-rock. Hm... KoL? :P

Rogal said...

oczywiście, że tak się to zakończyło, następnie zapadła kurtyna i zaczęła lecieć lista płac (czyli pracowników Gramofonu, bo to oni na tym wywiadzie zarobili najwięcej - równowartość jednej czarnej kawy i jednego cappucino - nie powiem, kto pił które) :D

a przeciwko czemu będzie indie-protestować? przy okazji - przypomniało mi się to: http://www.youtube.com/watch?v=M1jcguMneDg :D:D:D zawsze mnie śmieszy :)